Najnowsze komentarze
Koła Dwa do: Road from Hell
Tak jakoś te komentarze zeszły na ...
Zdrowy rozsądek podpowiada zerknąć...
Pomijając różne pomysły pustostanó...
Cóż, bywa różnie na drogach. Sam ś...
Dobry tekst. Mam 4k na karku i w...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

05.08.2013 22:32

Crossy są fajne

Czyli o tym, że nie należy pić z maniakami, bo mogą przekonać Was, że to co robią jest fajne.

Crossy są fajne!

Usłyszałem to zdanie jakiś rok temu z ust mojego dobrego przyjaciela Tomka, z którym w ramach towarzyskiego spotkania raczyliśmy się niepasteryzowanym wywarem z ziarna pszenicy i szyszek pewnego zielska. Okoliczności przyrody oraz ilość spożywanego trunku, zapowiadająca wyśmienity humor i poranne bóle czachy, sprzyjały oddawaniu się metafizycznym dywagacją podobnym do wspomnianego wcześniej zdania.

Crossy są fajne. To w sumie proste stwierdzenie wywołało u mnie przynajmniej dwa emocjonalne konflikty i niezliczoną ilość sprzecznych ze sobą myśli. Bo oczywiście widziałem, ba nawet na żywo, Trevisa Pastaranę i jeszcze kilku innych łebskich chłopaków wykorzystujących, za pomocą motocykli w całkowicie perwersyjny sposób, prawa fizyki. Wiadomo, takie coś musi być fajne i kropka. Jednak z drugiej strony, jak Crossy mogą być fajne skoro fajne są inne rzeczy?

Fajne, to jest odkręcanie tego pokrętła z prawej strony kierownicy, powodujące wielokrotne przyśpieszanie przewijania filmu z nagraną wcześniej drogą. Przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam, bo boję się pomyśleć, że to dzieje się naprawdę. Fajne też jest „Pole Position” na światłach, bo przy następnym skrzyżowaniu można sobie zawsze krzyknąć: Pierwszy! I jeszcze dużo innych fajności, jak strzelanie z klamki, schodzenie na kolanko na ulubionych winklach, czy choćby króciutka guma, po której zauroczeniu twoimi umiejętnościami kierowcy puszek, pokazują ci stosowny palec w geście międzynarodowego znaku pokoju. A ty, aby odwzajemnić uprzejmości, robisz kolejną gumę, tym razem do najbliższych świateł i znów krzyczysz: Pierwszy! To są rzeczy fajne, ale crossy?

I tak miotałem się wśród tych chaotycznych myśli, piłem serwowany przez seksowaną czarnulę zza baru wyciąg z roślin i dyskutowałem, jak to na spotkaniach towarzyskich wypada. A mój przyjaciel Tomek, który właśnie wrócił z wyprawy crossowej na Ukrainę z uporem buddyjskiego mnicha mruczącego mantrę powtarzał: Crossy są fajne… Ba nawet argumentował dlaczego, opowiadając barwnie o ostatnich przeżyciach za wschodnią granicą.

- Stary, na Ukrainie jest takie błocko... Nie takie jak u nas, błotko dla dzieci, ale najprawdziwszy, pierwotny, syficzny szajs, który oblepia ci opony tak, że po dwudziestu minutach jazdy zatrzymujesz się i przez godzinę wydłubujesz to śrubokrętem żeby móc dalej jechać.

- Stary, jedziemy, jedziemy, a tu droga kończy się w rzece… No to co, dajemy przez ten ciek wodny i nie falujemy. W sumie okazało się, że trzeba dwa kilometry rzeką jechać żeby dalszą część drogi znaleźć. W sumie wypieprzyłem się ze dwadzieścia razy w tą lodowatą wodę, no może trzydzieści…

- Stary, stoję na ogromnej górze, w zasadzie to sam nie wiem jak na to cholerstwo wjechałem. Chłopaki wjechali, to też odkręciłem i jakoś wbrew jakimkolwiek logice dotarłem do szczytu. No i stoję i patrzę, pion w zasadzie. No, to trawersowanie myślę i pojechałem. Wszystko dobrze tylko na samym końcu, taki uskok feralny był i koło mi spadło, no i zrobiłem cztery kozły w bok razem z motocyklem… Powiem ci stary, że kask (tu padła nazwa firmy, ale nie płacą więc nie wymieniam) zajebiście się sprawdził, przetarł się prawie na wylot ale ryja mam całego. Tyl tylko, że lewą łapą od tygodnia słabo ruszam bo stłukłem ją okrutnie, ale mam już czucie w palcach, więc luz.

I tak zachęcał mnie cały wieczór powtarzając, że Crossy są fajne…

Wieczór przeciągnięty w głęboką noc, zahaczającą o wczesny świt skończył się i wszyscy wrócili do swych małych wszechświatów. Był środek sezonu, był asfalt, było szybkie przewijanie filmów z asfaltem w roli głównej, było dobrze. Jednak w końcu radosne latanie skończyło się wraz z nadejściem mrozów. Mój zielony pożeracz asfaltu zasnął na dobre w garażu. I powstała pustaka, podsycana różnorakimi filmikami z Sieci, w którą niespodziewanie wdarło się stwierdzanie, że Crossy są fajne... 

Odpędziłem niepokorną myśl i powróciłem do rozmyślań o nadchodzącym sezonie. Co zrobię, gdzie pojadę,  czy może kupię w końcu nowe, lżejsze kalosze na miasto, a może w ogóle kupię nowe moto? I zachęcony tą krzepiącą myślą zacząłem przeglądać oferty dostępnych na rynku sprzętów. A, że zima w tym roku była wyjątkowo wredna i wyjątkowo wrednie długa, więc czasu na wertowanie ofert miałem niestety za dużo. I gdy już obejrzałem wszystkie budzące dreszczyk emocji przecinaki i prężące muskuły nakedy, stwierdziłem, że co szkodzi rzucić okiem na inne motocykle, przecież to nic nie kosztuje, a i tak nie kupię. I tak koło kwietnia, kiedy już byłem przekonany o tym, iż dam radę bo przecież sezon już trwa, tyle tylko co by ten śnieg na drogach stopniał, dopadło mnie… I to z całą siłą nerwicy natręctw. Przeczołgało, zmełło i porzuciło bezwolnego na pastwę targających mną emocji powołanych z nicości jakąś pijacką gawędą mającą miejsce niecały rok wcześniej. I wiedziałem, że nie odnajdę już w życiu szczęścia do momentu, aż nie poznam odpowiedzi na pytanie: czy Crossy są fajne?...

Trzy miesiące później, drogą kupna – sprzedaży stałem się właścicielem Suzuki DRZ 400S, według słów poprzedniego właściciela, igły bez żadnego wkładu finansowego. A ponieważ złożyło się tak, że wspomniany, wyjątkowo zadbany egzemplarz (jeżdżony tylko przez nestorkę rodu w niedzielę do kościoła i czasem, jak zabrakło, po ziemniaki w pole) znajdował się ledwie kilkanaście kilometrów od mojego domu, postanowiłem przyprowadzić go „na kołach”. Po dokonaniu formalności, gdy już ubrany siedziałem siodle, podszedł do mnie poprzedni właściciel i klepiąc mnie po plecach powiedział sakramentalne „będziesz Pan zadowolony…” Ty już jesteś zadowolony, pomyślałem ale nic nie powiedziałem tylko przybiłem żółwika i ruszyłem za synem sprzedającego, który miał być moim przewodnikiem do „fajnej, szutrowej drogi” mającej doprowadzić mnie w moje okolice.

Nie będę was tu zamęczał opisem całej drogi bo domu, bo i po co? A i jakieś resztki honoru i dumy człowiek posiada… Całość da się spisać pewnie w jednym, no może siedmiu zdaniach. Obowiązkowy żółwik na pożegnanie z przewodnikiem i „dyfer” między pola… Uślizg, uślizg, uślizg, k.., k.., k…, hamulec, uślizg, k…, stop. „Dyfer”, ale już taki mały, uślizg, hamulec, zajęcia z ekwilibrystyki, uślizg, odbicie koła od cholera wie czego, wjazd w pole dojrzewającego żyta. I tak w kółko. Skrót przez las – błotniste kałuże numer 1-4 uślizg, zajęcia z ekwilibrystki, dyfer, daję radę. Kałuże 5-7 jak wcześniej, plus myśl, że jestem zajebisty. Kałuża 8, hmm… gleba. W końcu jakoś dojechałem do domu. W sumie żaden wyczyn powie ktoś, ale ja jakoś tak się cieszyłem, że żyję.

Zrobiliśmy od tamtej pory ze słodką Su kilka przejażdżek i nie będę was kłamał, że jeżdżę terenowo, bo to nadal ona prowadzi, a  ja tylko staram się z niej nie spaść , ale nauczyłem się w tym czasie kilku prawd o wszechświecie, których nie znałem.

- Motocykl zatopiony w torfowym szajsie po ośki zatrzymuje się w miejscu. Zasada nie dotyczy szofera pojazdu, który ma pełną swobodę przemieszczania się dalej.

- W błocku żyją fascynujące stworzenia, ale są tak malutkie, że widać je dopiero z naprawdę bliska.

- Pchanie do domu, przez dwa kilometry po polnych drogach motocykla, który nie chce odpalić jest lepsze niż siłownia, basen i sauna razem wzięte.

- Jeżeli nie jesteś wraz z motocyklem w uślizgu, nie walczysz o utrzymanie równowagi i życia, lub nie przebywasz w stanie oderwania od matki Ziemi, przemieszczając się w powietrzu, to znaczy, że stoisz na parkingu i najwyższa pora przekręcić kluczyk i dać w dyfer.

- Da się polną, rozjeżdżoną przez traktory drogą lecieć 130 km na godzinę, nie można tylko ze strachu zamykać oczu.

Jest tych prawd jeszcze sporo, ale nie będę zanudzał. I wiecie co wam powiem na koniec? Wiecie… Crossy są fajne.

 

 

 

Komentarze : 4
2013-08-18 22:28:57 EasyXJRider

W rozbieraniu i składaniu celem doprowadzenia do odpowiedniego stanu mam niejakie doświadczenie :-)

2013-08-18 21:44:45 Koła Dwa

->Easy: Cóż można powiedzieć? Klasyk, ba pozycja wręcz kultowa, więc czego chcieć? Tylko rozbierać i do stanu nowości doprowadzać (bo pewnie o igłę bez wkładu będzie ciężko), a później tylko śmigać i śmigać... Bo najważniejszy atut jest taki, że co dwie i pół motogodziny całości rozbierać nie trzeba :)
A, co do jazdy, kto raz z asfaltu zjedzie... ;)

2013-08-14 22:48:37 EasyXJRider

Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie dr350...

2013-08-06 14:17:29 sivy747

tl/dr

  • Dodaj komentarz