Najnowsze komentarze
Koła Dwa do: Road from Hell
Tak jakoś te komentarze zeszły na ...
Zdrowy rozsądek podpowiada zerknąć...
Pomijając różne pomysły pustostanó...
Cóż, bywa różnie na drogach. Sam ś...
Dobry tekst. Mam 4k na karku i w...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

01.08.2013 22:47

Miłość do motocykli

Czyli o tym, że każdego może to dopaść

Miłość…

Ludzie mają tendencję do nadużywania tego słowa dla całej masy niezasługujących na to miano uczuć i obiektów owymi uczuciami obdarzanych. I pewnie w tym przypadku dałoby się je zastąpić jakimś innym, równie pięknym i oddającym sedno sprawy. Jednak jak najlepiej nazwać to, co czuje facet myśląc o swoim motocyklu i drodze, dzięki której wraz maszyną stają się jednością?

No właśnie, co?…

Ale zacznijmy od początku. Uczucie, o którym mowa dopadło mnie nagle i niespodziewanie, zaskakując w równej mierze osobę mą własną jak i otacząjących mnie ludzi. Bo niby skąd pomysł u eleganckiego, choć niemłodego już pana przed czterdziestką, aby porzucić stateczne życie i zostać siewcą grozy, heroldem Szatana, niosącym grozę wśród przechadzających się po pasach emerytek, motocyklistą. Pomysł niby z głowy, ale skąd w tym czerepie, z podziurawioną co prawda zawartością przez trunki kolorowe, różnorakie taka myśl? Ludzie w tym wieku myślą raczej o uprawianiu ogródka, wczasach „all inclusive” na Riwierze Tureckiej, a ci bardziej zapobiegliwi o dobrze położonej kwaterze na cmentarzu komunalnym, gdzie kiedyś zlegną zmęczeni żywotem. A tu masz pan, motocykle…

A zaczęło się tak. Zerkając w metrykę przy kolejnej, symbolizującej moje pojawienie się  „na tym łez padole” rocznicy, zobaczyłem zbliżającą się nieubłaganie liczbę „czterdzieści”. I nie trzeba być specjalnie bystrym numerologiem, czy wróżką Aidą żeby wiedzieć, iż nie zwiastuje to niczego dobrego. Wiadomo, że wkracza wtedy człek w „Strefę Mroku”, w której rzeczy zwyczajne nie zdarzają się zbyt często… Więc zacząłem główkować, co do tego nadciągającego „punktu odcięcia” mi się udało, co zrobiłem, co zawaliłem i na co jeszcze mam czas. I powstała „szort lista” rzeczy, które jeszcze przed feralną datą muszę zrobić. Lista niestety z biegiem czasu kurczyła się coraz bardziej, bo na szwedzkie bliźniaczki żona się nie zgodziła, taki sam los spotkał zresztą wszelkiej maści i odcieni czekoladki.  Żeby nie było, że żona zła, klika marzeń wywaliłem z listy sam. Między innymi pływanie wśród Żarłaczy Białych bez klatki. I tak odrzucając po kolei wszystkie ekscytujące rzeczy, mogące pojawić się jeszcze w mym życiu, zostały mi te motocykle, więc się w nich zakochałem…   

A zakochałem się jak wariat na wiosnę.

 I pewnie to jest najbardziej urzekające w miłosnych uniesieniach, że całkowicie mieszają nam w głowach. Bo jednego dnia nie dostrzegamy przemykających opodal jednośladów, a następnego (będąc już w zakochaniu) zachwycamy dźwiękiem katowanej do odcięcia sześćsetki, delektujemy basowym pomrukiem majestatycznie sunącego choppera, a i prykająca z naprzeciwka pięćdziesiątka, dosiadana przez młodego adepta sztuki nawijania asfaltu, budzi w nas pozytywne emocje.  Bo przecież z takiej latorośli może za klika lat wyrosnąć pełnokrwisty, machający lewą w górę, motocyklista.  

A właśnie, ta lewa w górze i ci wszyscy bracia i siostry, których się dorobiłem w jednym momencie siadając za sterami mojego pierwszego motocykla, jakże to wszystko mnie zachłysnęło i oczarowało. Bo czy może być coś milszego niż świadomość przynależenia do elitarnej grupy, scalonej poprzez wspólne uczucie do jednego z najgenialniejszych wynalazków ludzkości, jakim są motocykle? Pewnie i może i pewnie w ten sam sposób myśli jakiś inny członek jakiejś innej elitarnej grupy zrzeszonej wokół jakiegoś innego genialnego wynalazku ludzkości.

Wracając do motocykli i miłosnego nimi zachwytu. To niestety nie była to miłość od pierwszego spojrzenia. Z drugiej strony ciężko jest upaść na kolana i przeżyć orgazm wielokrotny pierwszy raz spoglądając na „kursancką” CBF-kę 250. Niemniej nie zrażając się pierwszym wrażeniem, podszedłem do tego rasowego potwora i stojącego obok instruktora.

- Cześć, jestem Wojtek powiedział, wyciągając rękę na powitanie - tu masz kask, wkładaj i siadaj.

Na szczęście jakieś sto lat temu Einstein wymyślił względność czasu i podczas krótkiego machania łapami udało mi się znaleźć w kosmosie i zadać sobie dwieście siedemdziesiąt cztery pytania bez odpowiedzi. Znaczy, jak siadaj? No dobra siadaj rozumiem, ale niby co, mam jechać? Jak mam jechać, jak nie wiem co jest do czego? No, a może jakiś instruktaż, tu jest wajcha od tego, tu od tamtego… Co za debil… No przecież mu nie powiem, że w życiu motocykla z bliska nie widziałem. K… K… K… Ja Pie… Co ja właściwe tu robię? Pytań, jak wspomniałem wcześniej, było znaczniej więcej, jednakże wiele wyrazów i zwrotów, zwłaszcza tych na „K” i „Ja Pie…” powtórzyło się wielokrotnie i nie ma sensu epatować nimi nadmiernie.

Ktoś zapyta, jaki był efekt pierwszej lekcji? Cóż, zacytuję Pana instruktora: „Wiesz, uczę od dziesięciu lat, ale nigdy nie widziałem żeby ktoś tak konsekwentnie walczył z motocyklem i siłą przeciwstawiał się prawom fizyki. W zasadzie to aż dziwne, że jeździłeś te ósemki. Weź się zastanów czy robić to prakwo.” Zastanawiałem przez cały dzień i gdy wieczorem chciałem wyżalić się żonie, która zresztą rozpoczęła naukę tego samego dnia, usłyszałem: Wiesz, odkręciłam na tej pierwszej lekcji do końca… Super się leciało, to uczucie przyspieszania jest bardzo miłe. Co prawda przywaliłam później w bramę od garażu i zgięłam klamkę od sprzęgła, ale Wojtek powiedział żebym się nie przejmowała i dodał, że mam big jaja i takiej wariatki jeszcze nie widział. A jak Tobie poszło?

Weź spierdalaj… Pomyślałem. Jednak do żony własnej słów takich się nie używa nawet we wzburzeniu okrutnym i rozpaczy, to uśmiechnąłem się tylko i powiedziałem.  Super! To był genialny pomysł żeby zacząć jeździć…

Pomysł rzeczywiście był genialny, co więcej, jego genialność odkrywam z każdym kolejnym nawiniętym kilometrem, których już wiele tysięcy pod gumami przemknęło, ale o tym może innym razem.

A, miłość spytacie… No jest, bo co może czuć facet mając miedzy nogami potężną torpedę wzbudzającą zachwyt wśród płci pięknej i niosącą go w stronę zachodzącego słońca?

Komentarze : 5
2013-08-19 20:31:24 slow

Dobry tekst.
Mam 4k na karku i w tym sezonie zaczalem jezdzic na moto. Czysta frajda, choc moje moto to nic niezwyklego. Zaluje, ze nie zrobilem prawka wczesniej (praca, dzialka itd.). Moja lepsza polowa gdy w tamtym roku powiedzialem, ze ide na kurs poptrzyla na mnie tak, jakby mi 3 oko wyroslo.

2013-08-05 22:26:29 Koła Dwa

Ślicznie dziękuję za wszystkie pozytywne oceny i wpisy motywujące mnie do dalszego pisania :)

2013-08-05 11:29:16 S-Fighter

Dobre!
Easy, masz konkurenta. Twoja liga.

2013-08-02 09:54:41 RobertB

Dobre, bardzo dobre! Dawno się tak nie uśmiałem. Ja też w tym sezonie spełniłem marzenie i zacząłem jeździć na moto, a jestem o dziesięć lat starszy. Frajda jest niesamowita i banan się robi sam na gębie.

2013-08-02 07:53:41 EasyXJRider

Nareszcie przyzwoicie sklecony wpis! Czekam na kolejne. LwG.

  • Dodaj komentarz